Świadectwo Anny

Każdy z nas w ciągu swego życia zachowuje się w pewien sposób: dopiero później zastanawia się i rozumie, że się pomylił. Nieraz są to małe błędy, które nie pozostawiają śladów, ale często popełniane są błędy, które zostawiają głębokie ślady, których nic i nikt nie może wymazać.

Mam na imię Anna i nie jestem, już młoda: minęło prawie pół wieku, ale jeszcze dziś nie mogę sobie wybaczyć, że dopuściłam się aborcji. Szukałam okoliczności łagodzących… jakiś szczególny moment, samotność, strach przed przyszłością, ale nie znalazłam usprawiedliwienia. Nic nie może usprawiedliwić usunięcie dziecka.

W chwili, kiedy spełniający moje życzenie lekarz, rozpoczynał zabieg, natychmiast odczułam cały horror. Bardziej niż ból fizyczny, był to ból serca, udręka, którą sprawiała myśl, że wyrzucam moje dziecko. Ale było za późno i nie mogłam już przeszkodzić śmierci istoty, która chciała żyć. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo niesprawiedliwa była ta śmierć. Zapłakałam nad swoją słabością, moim tchórzostwem, ale przede wszystkim płakałam nad istotą, którą zabijano.

Przeżyłam ciężkie załamanie nerwowe, które z trudnością wyleczyłam, dlatego, że nie mogłam sobie przebaczyć i dalej sobie nie przebaczam, że doprowadziłam ten śmiertelny projekt do końca.

Prześladował mnie powtarzający się sen: stałam u stóp długich schodów, na szczycie stał człowiek w mundurze, z wyglądu mój ojciec za młodu, schodził powoli, trzymając w dłoniach przewrócony hełm. Zbliżał się coraz bardziej, chciałam uciec, ale nie mogłam. Byłam jakby sparaliżowana przez niewytłumaczalny lęk. Mężczyzna stawał przede mną i przewracał hełm na moje stopy. Moje kostki były czerwone od krwi, mały płód poruszał się, próbując się mnie uchwycić, ale nie mógł, cały czas ześlizgiwał się. Budziłam się drżąca i spocona, nie mogąc zasnąć

Doszłam do siebie, dzięki pomocy pewnego kapłana.

Ten straszliwy epizod mojego życia, był jakby cyklopem, który wyrwał wszystko, wlokąc za sobą emocje, uczucia, pragnienia i nawet, razem z nadziejami, ochotę do życia. Praca, rodzina, pomogły mi, ale dzisiaj tylko ja wiem o tym, co noszę w sercu. Jest to otwarty rachunek między mną a tą istotą, której zabroniłam przyjść na świat.

Jeszcze dzisiaj, patrząc na moją drugą córkę, już prawie kobietę, ściska mi się serce na wspomnienie tamtego stworzenia, którego nie chciałam. 

Od wielu lat pracuję dla Centrum Pomocy Życiu: jestem malutkim ziarenkiem piasku, ale próbuję być bardzo zaangażowana. Dużo się nauczyłam, wiele doświadczyłam; niektóre przeżycia uszczęśliwiły mnie, inne były gorzkie, przegrałam. W każdym razie powtarzam zawsze, że dla kobiety dokonanie aborcji jest ogromnym dramatem. Miałam możliwość rozmowy z wieloma kobietami, które przeszły przez to złe doświadczenie: żadna nie powiedziała, że była zadowolona. 

       Aborcja nie jest wcale wyrazem wolności, jak wielu chciałoby wierzyć, jest prawdziwym przestępstwem. 

       Zwracam się do młodych dziewcząt: jeśli oczekujecie dziecka, zatrzymajcie je, w jakiejkolwiek sytuacji byście się znajdowały; wybierajcie zawsze życie, dlatego że jeśli tego nie zrobicie, a macie odrobinę serca, nigdy sobie tego nie przebaczycie. Dziecko nie jest zębem, który się wyrywa, nie można go wyrwać i wyrzucić. Dziecko jest osobą, a życie osoby jest linią ciągłą od chwili, w której się zaczyna, do chwili śmierci. 

Chcę opowiedzieć ostatnią rzecz: ileś lat temu odradzałam pewnej pani, nie bardzo już młodej, która zaszła w ciążę, miała już córkę i chciała dokonać aborcji. Opowiedziałam jej moje doświadczenie, dużo się namęczyłam, ale w końcu przekonałam ją, żeby utrzymała ciążę. Urodził się syn, ale niestety z rozdwojonym kręgosłupem. Jaki dramat, rozpacz, prawie odrzucenie. Zerwała ze mną kontakt; próbowałam zbliżyć się do niej, ale na próżno. Cierpiałam, bo byłam bardzo przywiązana do niej i jej rodziny. Minęły lata, chłopiec rósł wśród tysiąca trudności (wiedziałam o tym od wspólnych znajomych), operacje i wszelkie starania nie poprawiały jego stanu zdrowia. 

Pewnego dnia dowiedziałam się, że ta pani straciła po długiej i bolesnej chorobie mamę. Wysłałam jej liścik bez nadziei na odpowiedź. Po piętnastu dniach otrzymałam piękny list, który zachowałam do dziś. 

Pisała: „ Dzięki za Twoje słowa. To była Kalwaria dla niego i dla nas wszystkich. Jestem Ci winna przeprosiny za lata milczenia i muszę Ci powiedzieć, że podczas tych dwóch lat problemów z mamą , wszelka pomoc moralną i materialną, zawdzięczam Fabiowi: chłopcu, którego nie chciałam, a którego zatrzymałam za Twoja radą. Był cudowny w stosunku do babci: dodawał jej sił, spędzał z nią całe dnie i pocieszał ją w chwili przejścia. Teraz po latach chcę Ci podziękować. Biada mi, jeśli nie miałabym tego syna. Mimo jego ciężkiej choroby, był nie do zastąpienia”.   

        Kończę – dopóki Bóg da mi siły, będę kontynuować moją pracę; będę prowadziła wszystkie „projekty życia”, które mi się trafią, nie zapominając nigdy o „projekcie śmierci”, który kiedyś zrealizowałam. 

 Anna

Świadectwo Antonelli

Mam osiemnaście lat i chcę opowiedzieć historię, która jeszcze teraz wywołuje we mnie wyrzuty sumienia z powodu tego, co musiałam zrobić.

To był letni dzień 1996 raku, gdy miałam stosunek z moim chłopcem. Oddałam mu się, ponieważ moja miłość do niego była ogromna i wydawało mi się, że tylko tak mogłam mu to udowodnić. Nie ukrywam, że wielu rzeczy się bałam: że teraz mnie zostawi, że zajdę w ciążę, że będę musiała to ukrywać. 

Przeżyłam okres wielkiej samotności, dlatego że niektóre symptomy zaalarmowały mnie. 

W pierwszej chwili nie wiedziałam, co zrobić, ale powiedziałam sobie: „Odwagi, nie załamuj się”. Wzięłam głęboki oddech, zmusiłam się i poszłam kupić test ciążowy w aptece. 

Wstydziłam się, czułam się jak narkoman bez swojej dawki, zrobiłam test i niestety, wynik był pozytywny. 

Jaki strach, ile płaczu, ile dni przeżytych w udręce! Nie chciałam nigdzie wychodzić, chciałam umrzeć. Nie wiedziałam, co robić, nie miałam odwagi powiedzieć o tym rodzicom. Zwierzyłam się pewnej osobie, która bardzo mi pomogła; powiedziała to moim rodzicom, ale oni zamiast mnie pocieszyć, napadli na mnie, zagrozili mi, usłyszałam przerażające zdania. Próbowałam nie słyszeć ich słów, dlatego że już wtedy czułam, że coś wewnątrz mnie wzrasta, zaczęłam odczuwać macierzyństwo. 

Poradzono mi, żebym zatrzymała dziecko, ale nie wiedziałam jak mogłabym to zrobić. 

Niestety, moi rodzice byli za usunięciem dziecka, choć ja tego nie chciałam. Powiedzieli mi, że jeśli tego nie zrobię, będę musiała opuścić dom. 

Decyzja była brutalna, nieludzka, ale nie mogłam zrobić nic innego, nikt by mnie nie przygarnął, a mój chłopiec zniknął. Zależało mi na tym, a by zostać matką, ale tak się nie stało. 27 września znalazłam się w szpitalnym pokoju, gdzie czekałam na zabieg. Płakałam, drżałam, bałam się, nikt mnie nie chciał zrozumieć, nawet moja matka, nikt mnie nie kochał. 

W tamtym momencie, byłam zakałą rodziny, uosobieniem braku honoru. Czułam się bardzo źle. Było to brutalne doświadczenie, które pewnie naznaczy mnie na całe życie i którego nie życzę nikomu. 

Dziewczyny, walczcie, nie podejmujcie pospiesznych decyzji, nie uzależniajcie się od sądu innych, kierujcie się własnym rozumem i róbcie to, co wam mówi serce. Uwierzcie mi, dopuścić się aborcji to nie jest to samo co zjeść lody czy zabawić się z przyjaciółmi, to znaczy żyć w przerażeniu, bo wiesz, że z wnętrza wyrwano ci życia. 

Mam jeszcze wyrzuty sumienia i patrząc w wstecz, widzę, że byłam okrutna i że ze strachu trzymałam wszystko w środku; ale pamiętajcie, że milczenie jest wielkim sprzymierzeńcem strachu. Myślę jeszcze, że byłam okrutna, bo zabiłam bezbronną istotę, która rosła we mnie. 

Noszę żywe ślady tego okrucieństwa wewnątrz siebie i myślę, że nigdy nie zapomnę tego, co musiałam zrobić. Często łapie się na tym, że śnię z otwartymi oczami i w moich snach pojawia się twarz dziecka, które mnie woła, wyciąga do mnie ręce, szukając uczucia i ochrony. 

W tym miesiącu, kwietniu, z pewnością urodziłabym moje dziecka i teraz trzymałabym w ramionach, usypiając je. Prześladują mnie także sny, nieraz budzę się nagle, cała spocona i mam wrażenie, że woła mnie dziecięcy głosik. 

Chcę powiedzieć wszystkim, którzy będą czytać to moje świadectwo, że nie zrobiłam tego z lekkim sercem. Uwierzcie mi, czułam się naprawdę źle, myślę, że jeśli wróciłabym do przeszłości, nie uczyniłabym tego powtórnie, bo jestem przeciwna aborcji, ale niestety byłam zmuszona. 

Dziewczyny, jeśli zajdziecie w ciążę, nawet jeśli nie wyszłyście za mąż, nie spieszcie się z mówieniem: „Usuwam”. Nie, dziewczyny walczcie o życie waszego dziecka, nie róbcie tak jak ja, bo teraz widzę, że można było zrobić inaczej, chociaż mogło to mnie kosztować. Mogłam znaleźć pracę, walczyć o życie mojego dziecka. Może byłoby to trudne, u progu roku 

dwutysięcznego. Nikt nie jest w pełni dobry dla innych, gdyż egoizm jest prawem, które bierze górę. Wierzę, mimo wszystko, w lepszy świat, w którym miłość będzie siłą łączącą ludzi, a szacunek dla życia podstawą autentycznej równości między ludźmi. 

Antonella

Świadectwo Barbary

Kilka minut, jedna chwila, a wszystko zburzone.

Pragnienie życia krwawo unicestwione, a z nim zniweczenie mnie samej jako osoby ludzkiej, z własną wrażliwością, własnymi uczuciami, własnym potencjałem kobiecości. 

Jeśli prawdą jest, że życie ma w sobie coś świętego, zniszczenie życia oznacza zanegowanie świętości w naszym życiu, w nas samych, w dziecku, które miało istnieć. 

Wieczorem przed snem, oddalasz te myśli, bo nie możesz ich udźwignąć, nie możesz powiedzieć, że nic się nie stało, a to jest nie do naprawienia, tak więc wpadasz w najgłębszą depresję, dlatego że nie chcesz lub nie umiesz przyjąć, że to się stało: śmierć z premedytacją. 

Inni, którzy o tym wiedzą mówią ci, żebyś nie myślała, żebyś zmieniła mężczyznę, nie traciła humoru. Ale nawet wy, starzy przyjaciele, wy także ponosicie odpowiedzialność: nigdy nie powiedzieliście, że każde życie ludzkie jest jedyne i niepowtarzalne i dlatego święte, dlatego, drodzy przyjaciele, żalę się prze wami, bo nigdy nikt mi tego nie powiedział. Ale teraz otrzymałam łaskę, jakiś inny pokój, nową świadomość życia w poszanowaniu jego wartości. Może także radość z bycia chociaż przez krótki czas mamą i to, że mogę mieć w nim oparcie w decydujących chwilach mojego życia. 

Barbara

Świadectwo Franciszki

Mam 43 lata; 15 lat temu doświadczyłam okrucieństwa aborcji. Jak tylko słyszę, wymawiam, piszę lub czytam to słowo, czuję, jak przeszywa mi duszę.
Maiłam już dwójką dzieci i odkrycie, że jestem w ciąży, bardzo mnie zaniepokoiło. Potrzebowałam wsparcia, przede wszystkim moralnego, ale nie znalazłam go w swoim otoczeniu: mój mąż, argumentując na wszystkie sposoby, przekonał mnie, że aborcja będzie mniejszym złem.
Nie otrzymałam wsparcia także od przyjaciółek, którym powierzyłam mój sekret. Pamiętam, że gdy powiedziałam jednej, że chciałabym porozmawiać o tym z jakimś księdzem, odpowiedziała mi, że i tak decyzję będę musiała podjąć sama, bo ksiądz powie mi tylko swoje zdanie. Teraz myślę, że mógłby mi pomóc.
Słyszałam, jak mówiono o tym w telewizji, jako o zdobyczy dla kobiety. Później przyszło prawo. Wreszcie aborcja nie była przestępstwem, czyli znaczyło to, że było to dobre do zrobienia. Pamiętam zdanie jednej kobiety: „nikomu nie wyrządza się krzywdy, jeśli nie da się mu narodzić”; nic nie jest bardziej fałszywe: wszystkim wyrządza się krzywdę, jeśli oni się nie urodzą.
I tak, myśląc, że było to jedyne rozwiązanie, poddałam się zabiegowi.
Wewnątrz mnie widziałam, że nie było to właściwe: będąc już na noszach, chciałam uciec, ale nie miałam odwagi.
W ciągu wszystkich tych lat: ból, męka i udręka, są moim codziennym chlebem:
BÓL - bo nie mam tego dziecka, bo zdradziłam powołanie matki i nie jestem już godna nosić tego imienia, bo nie mogę zwierzyć się z tego moim rodzicom (wiedząc, że byłby to dla nich zbyt wielki ból).Czuje to jako barierę między mną moimi dziećmi, między mną a mężem.
MĘKA – bo uświadomiłam sobie, że zrobiłam rzecz nie do odwrócenia: to dziecko nie może się już urodzić. Przez długi czas, ta świadomość mnie paraliżowała: zaczynała się rano, a kończyła wieczorem, zostawiając mnie zupełnie bez sił.
UDRĘKA – jak mogłam to zrobić? Nienawidzę siebie, nie mam zaufania do siebie i do mojego męża.
Kiedy później, pełna wyrzutów sumienia, zbliżyłam się do wiary, szukając trochę pociechy, słowa Jezusa: „Czy może kobieta zapomnieć dziecka, które poczęła?” napełniają mnie smutkiem. Jak wszystkie słowa Jezusa są PRAWDĄ, bo faktycznie kobieta może nie urodzić swojego dziecka, ale nie może o nim zapomnieć.

Chcę krzyczeć do całego świata:
- aborcja jest grzechem;
- aborcja zabija dwie osoby: matkę i dziecko;
- aborcja nie jest godna kobiety;
- aborcja nie jest dla kobiety: jest dla zaspokojenia egoizmu tych, którzy powinni brać na siebie odpowiedzialność za swoje czyny.
 
Za każdym razem, jak biorę w ramiona malutkie dziecko, czuję, jak jego niewinne
oczy patrzą we mnie i potępiają mnie.
Czuję się oddalona od Boga, wyrzucona nie przez Niego, ale przez siebie samą.

BÓG JEST MIŁOŚCIĄ, ABORCJA JEST ZAPRZECZENIEM MIŁOŚCI.

Umarłam wraz ze swoim dzieckiem.
Franciszka

Świadectwo Giny

Chcę opowiedzieć o mojej aborcji w 1970 roku, pewnego pochmurnego, zimowego ranka. Zaniesiono mnie do ponurego pokoju. Ktoś wchodził i wychodził.

Widziałam dużo krwi, a później w domu nie mogłam zatrzymać krwotoku.

Nie modliłam się ani za siebie, ani za nie, byłam oszołomiona.

Powiedzieli mi, że to był chłopczyk. Długo płakałam. Dopuściłam się aborcji, dlatego, że nie byłam zamężna i nie mogliśmy się pobrać.

Lęk przed moimi rodzicami, przed ludźmi…

 Teraz miałby 23 lata. Chcę pamiętać go takim pięknym, jakim widziałam go pewnej nocy we śnie. 

Powiedzcie wszystkim, czym jest aborcja, zróbcie ksero tego listu i rozpowszechnijcie go, aby żadna kobieta nie popełniła mojego błędu i nie musiała cierpieć tak, jak ja cierpię. 


Gina

Więcej o dziele duchowej adopcji
w innych językach: